sobota, 4 lutego 2012

Gliniane konie, dodatki i wiele innych :p

Witam schleichomaniacy. :p Mam wam tyle rzeczy do napisania! Tak to jest jak się bloga zaniedbuje... -.- Ale tym razem dlatego tyle czasu nie pisałam bo zaczęłam robić pełno fajnych dodatków, lepić konia, rysować i chciałam je skończyć i dodać w jednej notce. :) Może najpierw w dużym skrócie opiszę wam moją wczorajszą jazdę na arabku Eliocie. Chciałam jakiegoś hucuła na oklep (bo było -20 stopni i chciałam mieć podgrzewane siedzenie :p) ale już były na jeździe. Więc wzięłam arabka bo długo na żadnym nie jeździłam. Postanowiłam wziąć go na samym kantarze. Instruktorka się zgodziła. Miałam pewne obawy bo Eliot jest jeszcze bardzo młody i nieokrzesany i lubi się rozpędzać... Ale ku mojemu ogromnemu zdziwieniu chodził  lepiej niż z wędzidłem! Cudownie galopował, ustępował od łydki i przejeżdżał cawaletti. Bardzo go polubiłam. Jedynym minusem tej jazdy było to że zamarzłam. :p
No ale przejdźmy do rzeczy. Napłynęła na mnie wena twórcza. :) Nie mogłam usiedzieć czegoś nie dziergając czy szyjąc. I tym sposobem powstał zestaw prezentacyjny dla arabki. Oto zdjęcia.








Trochę roboty przy tym było... Najbardziej pracochłonny był napierśnik (cały tydzień zaplatania z muliny) i nawlekanie koralików zajmowało kupę czasu... Ale jak dla mnie efekt świetny. :p Zaczęłam też robić taki drugi zestaw dla wałacha. Pomysł własny. 

Drugim zestawem jaki też był pracochłonny i wyszedł niczego sobie jest zestaw do woltyżerki. Składa się z czapraka, pasu woltyżerskiego, kantara i lonży. 









Kantar zrobię ładniejszy bo ten robiłam sto lat temu i jest brzydki. Wypinacze zrobione są z takiej jakby gumki. Wszystkie kółeczka, zapinki itp. robiłam sama. Pas jest usztywniony drucikiem. Mi tak się podoba bardziej niż oryginalny zestaw ze schleich. Na żywo wygląda dużo lepiej. Pomysł własny.

I nareszcie koniki z gliny... Zacznę od karej klaczy o imieniu Persefona. Wspomniałam o niej w poprzednim poście. Skacze przez przeszkodę. Bardzo ją polubiłam. Myślę że proporcje są zachowane w miarę przyzwoicie. Był mały problem z kopytami, ale jakoś z tego wybrnęłam. Malowana akrylami.








Przeszkodę też robiłam sama. Jeszcze nie jest w 100% skończona bo podstawka będzie zamaskowana sztuczną trawą i drągi muszę odnowić bo te się zabrudziły.

I już mój czwarty koń z gliny. Tym razem pewnego wieczoru jak bazgrałam po zeszycie w myślach powstał mi obraz ślicznego, puchatego źrebaka shire. Najpierw powstał prowizoryczny szkic.

A potem rzeźba. :p







Jak widać na zdjęciach ma rzeźbioną sierść i ogon z muliny (taki eksperyment :p). Jest moim ulubieńcem. Miał wyjść słodko i wyszedł. :)

Jak już wiecie lubię rysować. Szkice wychodzą lepiej lub gorzej... Ostatnio w teczce znalazłam jakiś stary zarys konia. Nieudany i niedokończony. Był to jeden z tych szkiców na sił- zaczętych i nigdy nieskończonych które odchodzą w niepamięć... Ale zlitowałam się nad nim. Zabrałam go do szkoły i na przerwach i po kryjomu na lekcjach nanosiłam cienie i poprawiałam proporcje. I oto całkiem z pamięci na kartce A4 bloku fakturowego powstała klacz andaluzyjska. Wiem że nie jest idealna. Ale ona nie miała prawa być idealną zwłaszcza że rysowana była tylko i wyłącznie z głowy. Oto jej zdjęcia.


O matko... Ale długi post... To na koniec wspomnę jeszcze o nagłówku bloga. Zrobiony już na walentynki. Podoba mi się połączenie szarości z kolorem lawendowym. Na nagłówku jestem ja na Apollo. W prawym górnym rogu jest kawałek tekstu piosenki zespołu Evanescence pt. "Bring me to life". Całkiem fajnie wyszedł. Nie chciałam go przesładzać do nie przepadam za walentynkami... I uzupełniłam galerie ze zdjęciami oraz zaraz biorę się za tworzenie jeszcze jednej podstrony "twórczość". Będę tam wstawić moje rysunki, akcesoria dla koni schleich i inne moje "wyroby". :p
OK. Na dzisiaj to tyle. Liczę na liczne komentarze dla tak dłuuuuuugiego posta. Hej!